XIV Olkuskie Zaduszki jazzowe za nami. Ostatniego dnia wystąpił zespół Workaholic.
Krakowski zespół Workaholic jest już znany bywalcom Zaduszek. Rok temu zagrał w BWA koncert złożony przede wszystkim z repertuaru autorskiego, choć nie obyło się i bez standardów. Tym razem, w piątek 7 listopada 2014, grupa wystąpiła w poszerzonym składzie – pod nazwą: Workaholic i Przyjaciele – w programie pt. „Nie stanie się nic”. Był to chyba najbardziej zaduszkowy koncert tegorocznych Zaduszek.
Podstawowy skład Workaholic tworzą: Piotr Kosieradzki – skrzypce i instrumenty perkusyjne, Bart Kuraś – perkusja, Leszek Mierzwa – gitara, Tomasz Pachciarek – instrumenty klawiszowe, Grzegorz Piećko – bas, Jan Purchla – gitara i śpiew. Styl ich gry wywodzi się wprost z angielskiego blues-rocka w wariancie zapoczątkowanym przez Johna Mayalla w połowie lat 60. Taka stylistyka stanowi dobrą „bazę wypadową” do poszukiwań muzycznych, umożliwiając zapuszczanie się tak w rejony rocka i hard-rocka, jak w jazzowe krainy fusion i funky, a nawet w rozbudowane, progresywne formy czerpiące z muzyki klasycznej. Kto zatem nazwie Workaholic grupą jazzmanów, będzie miał tyle samo racji, co ten, kto zaklasyfikuje ich jako zespół rockowy. Taki też był piątkowy koncert – hołd dla nieżyjących muzyków (i nie tylko) reprezentujących rozmaite stylistyki.
Autorski repertuar Workaholic, czyli kompozycje Jana Purchli z jego tekstami, tym razem reprezentowany był jedynie śladowo, jako swoista „klamra”. Program rozpoczął się mianowicie od jazzrockowo podanego bluesa „Listopad” z lapidarnym tekstem o nieodwołalności przeznaczenia. Podstawową część koncertu zakończyła ballada „Nie stanie się nic” – zaskakująco pogodna refleksja o śmierci (oba utwory z wydanej w zeszłym roku płyty „To nie mój świat”). Ponadto usłyszeliśmy dwie kompozycje Purchli do wierszy polskich poetów, którym kompozytor złożył tym samym „zaduszkowy” hołd. „Na gospodynię” Jana Kochanowskiego podano w rytmie funky, z solówką skrzypiec i linią wokalną nawiązującymi do muzyki Renesansu. Natomiast „Hosanna” do słów Adama Kadena, zapomnianego mistrza fraszki, zabrzmiała w stylu reggae. Poza tym piątkowy wieczór wypełniły standardy. Co trzeba podkreślić: prawie wyłącznie polskie.
Jak już wiemy, zespół zasilili dodatkowo trzej krakowscy muzycy.
Gitarzysta Ryszard Styła znany jest nie tylko w krakowskim i nie tylko w jazzowym środowisku muzycznym. Oprócz licznych zespołów jazzowych i jazzrockowych (na czele z Laboratorium i własnym Spectrum Session) grywał w Wolnej Grupie Bukowina, Wałach Jagiellońskich i Wawelach, akompaniował też chyba wszystkim gwiazdom polskiej estrady lat 70/80. W programie „Nie stanie się nic” Styła nie tylko zagrał na gitarze, ale też poprowadził cały koncert. Wspominając muzyków grających już „w najwspanialszej orkiestrze świata”, sypał anegdotami o nich. Jako gitarzysta wielokrotnie wspomagał zespół, uzupełniając kolejne utwory kunsztownymi, wirtuozowskimi solówkami. To jego gitara dominowała w „Bluesie dla Jarka”, którym upamiętnił zmarłego ponad rok temu wielkiego jazzmana Jarosława Śmietanę. Pamięć Wojciecha Bellona, lidera niezapomnianej Wolnej Grupy Bukowina, uczcił grając – solo, jedynie z dyskretnym akompaniamentem automatu perkusyjnego – melodię piosenki „Bukowina”, rozwiniętą w długą improwizację.
Waldemar Gołębski udziela się zarówno w jazzie (prowadzi formację Niteline Jazz, występuje też w Spectrum Session Ryszarda Styły), jak i w muzyce klasycznej. Z Workaholic stale współpracuje w studio i na estradzie. Gra na EWI, czyli Electric Wind Instrument – rodzaju „dmuchanego syntezatora” (brzmiącym podobnie do saksofonu sopranowego). Styła żartobliwie nazwał ten instrument „alkomatem”, dla jego wyglądu. Solówki na owym „alkomacie” ozdobiły większość utworów – choćby wspomniany „Blues dla Jarka”, czy w mocno funkowej interpretacji „Gdziekolwiek” Marka Grechuty (do słów również nieżyjącego już poety Jana Zycha) z efektownym pizzicato skrzypiec. W motywie muzycznym Krzysztofa Komedy z filmu „Nóż w wodzie” to Gołębski poprowadził główny temat (rozwinięty następnie przez Styłę w szybką solówkę w klimacie typowym dla tradycji jazzowej gitary). W dwóch utworach zmarłego przed 35 laty jazzowego skrzypka Zbigniewa Seiferta – „Way to Oasis” i „Spring in the Farm” – z natury rzeczy pierwsze skrzypce (dosłownie i przenośni) zagrał Piotr Kosieradzki, lecz i w nich „alkomat” Gołębskiego miał rolę niemal równorzędną. W tym pierwszym, funkującym numerze, wprowadził temat unisono ze skrzypkiem, a po jego improwizacji wokół tematu zagrał własną, wokół solówki skrzypiec. W drugim, zaserwowanym w stylistyce ciężkiego blues-rocka, swoją improwizacją włączył się w zespołowe szaleństwo (ukoronowane zwariowaną wokalizą Purchli, naśladującego głosy zwierząt), by następnie wdać się w muzyczny dialog ze skrzypkiem.
„Alkomat” wykazał, że we krwi Gołębskiego przeważa jazz. Drugim składnikiem jest oczywiście klasyka – dość wspomnieć iście barokowe intro do „Hosanny”, zagrane w duecie z Kosieradzkim. Andrzeja Kurylewicza, jazzmana i twórcę muzyki filmowej, upamiętnił wykonaniem leitmotivu z „Lalki” – solo, z towarzyszeniem komputerowo wykreowanej „orkiestry”.
Basista i wokalista Robert Kuzianik gra i śpiewa z rozmaitymi składami, m.in. Prima Aprilis Electric Blues Band, z którym wykonuje utwory Tadeusza Nalepy. Właśnie ojcu polskiego blues-rocka artysta złożył hołd, wykonując „Modlitwę” oraz „Oni zaraz przyjdą tu”. Instrumentalnie były to wykonania bardzo bliskie oryginałom; może tylko z większą rolą basu jako instrumentu melodycznego. Gdy idzie o wokal, matowa barwa śpiewu Nalepy byłaby trudna do podrobienia dla Kuzianika – jego głos bliższy jest Armstrongowej chrypy. Wokalista wykonał zresztą „What a Wonderful World” (jako jedyny na tym koncercie zagraniczny standard), ozdobione piękną solówką skrzypiec Piotra Kosieradzkiego. Piosenką „Byłaś serca biciem”, podaną dużo bardziej funkowo od oryginału, zilustrował natomiast wspomnienie Ryszarda Styły o Andrzeju Zausze (z którym gitarzysta niegdyś występował).
Na bis wybrzmiał jeszcze jeden hołd – „Oprócz” Marka Jackowskiego, niezapomnianego gitarzysty Maanamu, Osjana oraz zespołu Marka Grechuty, zaśpiewane wspólnie przez Purchlę i Kuzianika, a zamknięte kodą w stylu The Doors. A potem jeszcze raz „Spring in the Farm” Seiferta, zapowiedziane jako „Wiosna w PGR-ze”.
Taki był ten koncert – zaduszkowy, lecz nie ponury. Pełen wspomnień, ale z przymrużeniem oka i odrobiną szaleństwa. Dość wspomnieć epigram Adama Kadena o Napoleonie, wyśpiewany oczywiście w odpowiednich nakryciach głowy.
Po koncercie można było kupić płyty zespołu: studyjną „To nie mój świat” i koncertową „Live”. Szczególnie tę drugą warto mieć – Workaholic w studiu są bezbłędni, ale na żywo mają o wiele większy „wykop”.
Zaduszki minęły, ale to nie koniec tegorocznych imprez jazzowych w BWA. W grudniu czekają nas jeszcze „Kolędy Jazzowe”.
Tekst: Jarosław Nowosad
Zdjęcia: Olgerd Dziechciarz